niedziela, 11 lutego 2018

Rozdział 3 - Wewnętrzne Oko

"Kiedy umierasz, to problem wszystkich, tylko nie Twój"

Cecelia Anhern ("Podarunek")


    Pansy, która jako pierwsza rankiem weszła do dormitorium trzech ślizgonów, doznała niemałego szoku. Była ósma rano, ale wszystkie lekcje - prócz dwóch OPCM, które musieli nadrobić przez wcześniejszą nieobecność profesor - zostały odwołane z powodu meczu Quidditcha, który miał otwierać cały sezon i rozegrać się pomiędzy Gryffindorem, a Ravenclawem. Zwykle nie odwoływano lekcji z powodu meczu, ale tym razem zrobiono tak ze względu na zbliżający się Turniej Trójmagiczny. 
   Nauczyciele mogli zająć się przygotowaniami do jak najlepszego powitania gości pod pretekstem ważności meczu Quidditcha, a pani  Hooch była wprost w siódmym niebie. Pansy kompletnie nie rozumiała jak można się przygotowywać na coś co miało nadejść dopiero za miesiąc, ale w sumie było to z korzyścią dla uczniów, więc zamierzała przyjąć dzisiejszy dzień z wdzięcznością.
   Stała w progu wspomnianego wcześniej dormitorium z myślą, że nawet ona nie mogłaby być bardziej wdzięczna za to wolne, niż trzech bez-mózgów. Dlaczego ich tak nazwała?      Każdy po ujrzeniu tej sceny doszedłby do tego samego wniosku. Na podłodze walało się sześć opróżnionych i wręcz wysuszonych butelek w rozmaitych kształtach i kolorach. Do wyboru, do koloru. W całym pokoju było ciemno jak w jaskini, czego przyczyną był żyrandol, a raczej jego brak.
    "O Merlinie, dzięki Ci za zaklęcie Lumos" pomyślała dziewczyna zauważając resztki oświetlenia w kącie pokoju, które ktoś subtelnie próbował zamaskować fotelem obitym w zieloną skórę. Swoją drogą skóra była tak obszarpana, jakby wszystkie koty zamieszkujące Hogwart urządziły sobie tej nocy drapak z owego fotela. W drugim kącie leżało szkło, którego nijak nie mogła dopasować do żadnego przedmiotu, a od kupki szkła wychodziła ścieżka złożona z nieregularnych czerwono-rdzawych kropek. 
   Wodząc różdżką dającą jej w tej chwili światło, za ścieżką, która, jak się domyśliła, składała się z zaschniętej krwi, natknęła się na pierwszego modela. Panie i panowie, nasz przystojniak ubrany był w cudowny kaszmirowy, damski golf, który uwydatniał jego talię i spodnie od zapewne drogiego garnituru w jasnym odcieniu szarości. Całość uzupełniona była dodatkami w postaci jaskrawo czerwonego kapelusza z wielkim rondem i jaskrawo czerwonego krawata, zawiązanego zaraz nad golfem.
   Na sam koniec pozostawały nogi modela, od których, aż bił blask. Mianowicie prawa stopa odziana była w różowego klapka, na którym ktoś na samym wierzchu nabazgrał czarnym markerem koślawe logo jednej z największych marek obuwniczych w magicznym świecie. Natomiast lewa stopa owinięta była białą koszulą z gdzieniegdzie czerwonymi plamami, a obok niej leżała szyjka od butelki.
   I Pansy już wiedziała, że niezidentyfikowane wcześniej szkło było butelką. Należało również poprawić ten okropny błąd rzeczowy i powiedzieć, że na podłodze znajduje się 7, a nie jak wszyscy wcześniej myśleli 6 butelek po alkoholu.
   Przeszła do kolejnego modela z nieskrywaną pewnością, że outfitu Blaisa Zabinni'ego nikt już nie pobije. Jakże się myliła.
   Zaraz obok Blaisa leżał śpiący Draco, który w jednoczęściowej piżamie w jednorożce i swoich blond włosach wyglądał wprost jak cherubinek. No... cherubinek po trzydniowej libacji, ale wciąż cherubinek. Na nogach miał złote balerinki zakończone w szpic, które bardzo przypominały buty dżina z "Baśni Tysiąca i Jednej Nocy".
   W pasie przewiązany był czarnym paskiem, który Pansy wydał się bardzo ładny, ale i znajomy. Potem coś w jej głowie zaskoczyło i zorientowała się, że to był jej pasek. Wezbrała w niej wściekłość. Nie przez to, że zabrali jej pasek, bo był tylko rzeczą, jedyne co ją zastanawiało i wściekało jednocześnie to to, jak i kiedy go zabrali skoro wczoraj w nim chodziła i pamiętała dokładnie jak wieczorem przed snem przewieszała go przez oparcie krzesła stojącego przy biurku w jej dormitorium.
   Spróbowała nie myśleć o sposobie, w jakim ten pasek wylądował wokół talii Malfoya i skierowała różdżkę na kanapę. Tam jej oczom ukazał się zdecydowany zwycięzca dzisiejszego Project Runway, Teodor Nott. 
   Spał na kanapie w pozycji siedzącej ze spuszczoną głową, a jego twarz zasłaniało wielkie i pokaźne sombrero. Kolejnym akcentem jego ubioru były różowe bokserki z napisem "Hedwiga, I choose you!". Po ich zobaczeniu była pewna dwóch rzeczy:

1. Bokserki na pewno nie były Teodora.

2 Na pewno już gdzieś kiedyś słyszała imię "Hedwiga"

   Kiedy już zapoznała się z całym obrazkiem nędzy i rozpaczy, skierowała różdżkę w stronę szczątków żyrandola i powiedziała:
- Reparo.
   Następnie, cały już przedmiot prze-lewitowała pod sufit i kolejnym zaklęciem przymocowała go z powrotem na jego miejsce. Potem pstryknęła włącznikiem obok siebie, a rażące światło zalało cały pokój. 
   Do uszu Pansy zaczęły dochodzić pojedyncze jęki sprzeciwu, a po jakichś trzydziestu sekundach usłyszała skrzek Dracona:
- Świaaatło.
   Teatralnie przysłonił sobie oczy dłońmi jak Dracula wystawiony na słońce w samo południe.
- Ja się pytam, co wyście sobie myśleli? - zapytała spokojnym, lecz kryjącym furię głosem.
   W odpowiedzi Blaise otworzył jedno oko i popatrzył na nią, jak na muchę bzyczącą mu koło ucha. I właśnie tym drobnym gestem wydał wyrok na siebie i swoich kompanów w niedoli.
   Machnęła różdżką i wyszeptała "Silencio", a potem równie teatralnie, co wcześniej jej blond-włosy kolega z szachrajskim uśmiechem strzeliła kostkami w palcach.
- PYTAM SIĘ, CO WY SOBIE CHOLERA WYOBRAŻACIE ?!!!
   Powiedzieć, że orzeźwiło to jej kolegów byłoby lekkim niedomówieniem. Wszyscy trzej, jakby ich ktoś zdzielił sklątką tylnowybuchową po twarzy podskoczyli na równe nogi i wyprostowali się niczym do musztry.
   Stali z tak żałosnymi minami, zapewne skacowani, że złość powoli zaczynała z niej wyparowywać, co nie zmieniało faktu, że nie przepuściłaby nigdy, przenigdy okazji by się nad nimi poznęcać.
   Niczym okrutny dyktator zaczęła przechadzać się wzdłuż prowizorycznego (bo składał się jedynie z trzech osób) rzędu, raz po raz oskarżycielsko mierząc w któregoś z nich różdżką.
- A więc. - zatrzymała się strategicznie po środku, by wszyscy obecni mogli ją dostrzec - Po pierwsze: uchlaliście się w trzy dupy w środku tygodnia.
   Widząc, że Zabini chce jej przerwać uciszyła go jednym gestem.
- Po drugie: Rozwaliliście prawie całe swoje dormitorium.
- Raptem jeden fotel i żyrandol.
   Tym razem odezwał się Nott, ale zamilkł gdy został spiorunowany wzrokiem.
- Po trzecie: Nie wiem jak, ale włamaliście się do mojego dormitorium
   Po tych słowach zamaszystym ruchem zdarła swój pasek z talii Dracona, który do tej pory nawet nie próbował się odezwać, a sądząc po jego minie zmagał się z czymś o wiele gorszym niż gniew Pansy. 
   Kiedy to w końcu zauważyła, ten popatrzył na nią jak dzikie zwierze w potrzasku i opuścił szereg rozpaczliwie poszukując czegokolwiek, co miałoby dziurę. Z braku takich przedmiotów otworzył pierwszą szafę, która była najbliżej i zwymiotował do niej.
- Malfoy, idioto! - wściekły krzyk poinformował wszystkich, że szafa była Blaisa.
- Po czwarte - kontynuowała ignorując cały cyrk wokół. - Ani przez chwilę nie zważaliście na konsekwencje. - przerwała na moment, by dodać dramaturgii całej scenie - Konsekwencje, które zaczynają się teraz. 
- No dobra, czy możemy już zająć się sprzątaniem tego syfu? - zapytał Draco.
- Tak, a gdy już to zrobicie przyjdźcie do mnie to pójdziemy na mecz. 
Uśmiechnęła się do nich perliście i niemalże w podskokach opuściła ich dormitorium.
- Na Merlina ta baba powinna się leczyć. - stwierdził Blaise krzywiąc się przy próbie odwinięcia prowizorycznego "bandaża" na stopie.
- Słyszałam ! - z korytarza dobiegł ich jej gniewny, lecz ukrywający rozbawienie głos.
- Ona jest jak Nosferatu- dodał przerażony. 
- To też ! 
   Głos dochodził już z końca korytarza, a Blaise spojrzał na chłopaków i wykonał nad drzwiami znak krzyża, na co Teodor parsknął śmiechem, a Draco cały zielony jeszcze raz otworzył szafę i nie zważając na protesty przyjaciela zrobił to samo, co poprzednio.
- Dobra weźmy się do roboty. - jęknął Nott i usiadł na kanapie rozmasowując sobie skronie w nadziei na pozbycie się pulsującego bólu. - Dobra jednak nie. 
- Jednak nie. 
   Jednocześnie jęknęła pozostała dwójka. Blaise siedział na dywanie oparty o kanapę wciąż majstrując przy supłach koszuli, by dotrzeć do zranionej stopy i co jakiś czas krzywiąc się z bólu. Natomiast Draco rozłożył się plackiem pod szafą, na stosunkowo zimnym drewnie i całym sobą próbował powstrzymać kolejny zwrot wypitego wczoraj alkocholu. 
   Podczas, gdy każdy z nich zatopiony był w swojej prywatnej kacowej agonii, na stoliku zmaterializowało się średniej wielkości pudełko. 
   Teodor pierwszy je zauważył, więc położył je sobie na kolanach i otworzył wieczko. W środku znajdowały się trzy fiolki, każda z płynem w kolorze wody morskiej, a na samym dnie karteczka.

     To na pewno pomoże wam w sprzątaniu. 

                              ~ Nosferatu

   Kiedy trybiki w jego mózgu połączyły fiolki z wiadomością, rzucił się łapczywie na jedną z nich, a przyjemne zimno rozlało mu się po ciele usuwając fizyczne skutki wczorajszej nocy. 
   Czując się jak nowo narodzony, wyjął pozostałe fiolki i rzucił po jednej pozostałym.
Draco zaczerpnął głęboki oddech wyrażający ulgę, wstał i zaczął szukać swojej różdżki. Co nie było łatwe w całym tym rozgardiaszu. Dostrzegł kawałek czarnego patyka wystający spod kanapy i już wiedział, że znalazł przedmiot poszukiwań. Przez chwilę siłował się z nim, starając się to robić jak najprecyzyjniej, tak by jej nie uszkodzić. 
   W końcu wydobył spod kanapy tak cenną dla niego rzecz i niepewnym krokiem podszedł do wspomnianej kilka scen wcześniej szafy. Otworzył ją ostrożnie i starając się nie zwracać większej uwagi na skutki swoich wcześniejszych czynów - w obawie powrotu tego okropnego zatrucia - machnął różdżką mówiąc : 
- Chłoszczyść. - płaszcz i dwie szaty Blaisa na powrót stały się lśniące i drogie. - Okeeey. - odwrócił się do swoich przyjaciół. - Wydaje mi się, że jednak przegapiliśmy konkurs na stylizację roku i najwyższa pora pozbyć się tych cudownych wdzianek. 
   Nie czekając na ich reakcję, znowu machnął różdżką i wszyscy trzej w końcu mieli na sobie normalne, a co najważniejsze, swoje ubrania. 
   Z pomocą magii sprzątanie całego tego, lekko mówiąc, bałaganu, zajęło im pół godziny, a gdy wszystko wyglądało tak jakby wczoraj nic się nie stało, wszyscy trzej opadli na kanapę. 
- Rany nie pamiętam kiedy ostatnio odwaliliśmy takie rzeczy. 
- Za to ja tak. - odezwał się Draco. - Pamiętasz wesele twojej kuzynki? 
 - Ooo tak, zebra zdecydowanie plasuje się na pierwszym miejscu w katalogu pod tytułem "Pijackie przygody trzech muszkieterów Slitherinu". - Blaise pokiwał głową. - Wątpię czy kiedykolwiek uda nam się to przebić.
- Nieee, dlaczego, jak tak dalej pójdzie pierwsze miejsce w katalogu, zmieniać się będzie przynajmniej raz w miesiącu. - zironizował Teodor.
- I dziwnym trafem, to zawsze ty to zaczynasz Zabini. 
   Draco przybrał oskarżycielski ton, na co Blaise jedynie wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Po pierwsze: jakoś muszę odreagować wasze towarzystwo, gdy jesteście trzeźwi 
   Zaczął, wiernie odwzorowując władczy ton Pansy, który dało się słyszeć w całym pomieszczeniu i tylko w nim przez zaklęcie silencio, które najpierw dziewczyna sprytnie rzuciła, by nie zwrócić uwagi połowy Hogwartu, a następnie sprytnie zdjęła wychodząc z dormitorium tak, by móc ewentualnie popisać się swoimi wampirzymi umiejętnościami. 
- Po drugie: ktoś w tej paczce musi zajmować się od czasu do czasu rozrywką, bo pewnego dnia, skończylibyśmy jak nasz szanowny nauczyciel historii.
   Na chwilę zapadła cisza, przerywana tylko ich oddechami, a potem jakby w idealnej synchronizacji, wszyscy na raz spojrzeli na jedyną oznakę wczorajszej imprezy pozostałą już po sprzątaniu, czyli  średniej wielkości stertę ich wdzianek. 
   Normalnie od razu by się tego pozbyli, ale niestety pasek Pansy nie był jedyną rzeczą, którą sobie przywłaszczyli od innych mieszkańców zamku. Jak do tego doszło? Gdzieś pomiędzy czwartą, a piątą butelką, Blaise, a to ci niespodzianka, wpadł na genialny pomysł nieco zmodyfikowanej gry w butelkę. Mianowicie osoba, na którą pokazała butelka miała przynieść, a raczej wykraść ustaloną zaraz przed losowaniem część garderoby z  domu wyznaczonego przez osobę, która butelką kręciła i chodzić w niej do końca wieczoru. 
   Kiedy Teodor wrócił z wieży Gryffindoru w różowych bokserkach krzycząc: "Ale jaja! Zarąbałem gacie Pottera!" Nie mogli przestać się śmiać, przez następne 15 minut. 
Teraz jednak, choć na samo tego wspomnienie, wciąż mieli ochotę zaśmiewać się do łez, patrzyli bezradnie na cudze rzeczy nie wiedząc co począć.
   Z jednej strony mogli je wyrzucić i tyle, rzeczy czasem giną, a z drugiej, byłoby to bardzo chamskie tak kraść czyjeś rzeczy i je wyrzucać. Myślałby kto, że ci trzej mają serce, a wbrew pozorom stanęli przed naprawdę ciężkim wyborem moralnym. 
   W końcu Blondyn prychnął, machnął różdżką i ubrania stanęły w płomieniach. No i to by było na tyle ślizgońskiego serca.
- Czy my naprawdę powariowaliśmy? 
Zapytał z przekąsem i podniósł się z kanapy.
- Nie wiem jak wy, ale ja idę zmyć z siebie wczorajszy wieczór. 
I zniknął za drzwiami łazienki.

~~~


- Trzydziesty trzeci raz. - szepnął znudzony mnąc w dłoniach czwarty samolocik. 
- I pamiętajcie moi drodzy, nigdy, przenigdy, nie znajdujcie się w obecności wilkołaka w czasie pełni.
- Trzydziesty czwarty. 
   Uaktualnił Zabini, który właśnie kończył swój koślawy portret Pansy. Draco zerknął na niego przez ramię. Szczerze mówiąc, rysunek nawet nie był taki zły. Gdyby nie fakt, że Pansy była dziewczyną, a nie górskim trollem. 
   Ziewnął ostentacyjnie i zerknął na drugą stronę klasy, gdzie siedzieli Gryfoni. Wszyscy, nawet Święta Granger, byli bardziej znudzeni niż na Historii Magii, a wierzcie mu na słowo, ją naprawdę ciężko przebić w skali nudności.
   Weasley wydawał się być szczerze zainteresowany zawartością swego nosa, natomiast Potter wyglądał jakby za chwilę miał wyskoczyć z krzykiem przez okno, lub zapaść w śpiączkę. Tak, zdecydowanie jedno z tych dwóch. Bezapelacyjnie profesor Smith bardziej nadawała się do pracy w przedszkolu, bo przynajmniej nie miałaby problemu z uśpieniem wszystkich dzieci, kiedy przychodziłby czas drzemki. 
   Voldemorta już nie było, ale z pewnością urok rzucony na stanowisko nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, nie znikł. No chyba, że profesor Smith przetrwa ten rok na swoim stanowisku nie mając rozdwojenia jaźni, nie tracąc pamięci, nie zamieniając się w wilkołaka, nie będąc związaną w jakiejś klitce, nie kończąc porwaną przez centaury... i wiele, wiele innych rzeczy, co biorąc pod uwagę jej ostrożność było bardzo prawdopodobne. Z doświadczenia wiedział, że takie osoby przyciągają kłopoty - których tak bardzo chcą uniknąć - jak magnes.
   Znudzony zaczął składać pergamin w magiczny samolocik, by wysłać go do Pansy i ostrzec ją, że ma pozytywnie zareagować na to co pokaże jej Blaise. Wiedział jak bardzo zależy mu na tym, by Pansy w końcu przestała go traktować tylko jak przyjaciela i szczerze, to bardzo im kibicował. 
   W całym Hogwarcie od dawna panowało niepodważalne przekonanie, że Pansy ugania się za nim jak pusta idiotka i nikt spoza ich trójki nigdy nie miał okazji zobaczyć, że tak naprawdę jest wartościową osobą. Oczywiście biorąc pod uwagę, że dla członków pozostałych domów Ślizgon z reguły nie mógł być wartościowy.
   Pamiętał dokładnie, kiedy Pansy pogłębiła opinię społeczeństwa o swojej osobie i to z jego powodu. To było na szóstym roku, kiedy został "wyróżniony" przez Voldemorta. Tak, wtedy naprawdę uważał to za zaszczyt. Zaczął się wywyższać mając się za kogoś lepszego, a atmosfera pomiędzy nim, a trójką przyjaciół stała się bardzo napięta. 
   Jednak bardzo szybko przekonał się, że to wcale nie było wyróżnienie. To był ogromny ciężar, który, wbrew pojmowaniu swojego ojca i jego pana, zdołał udźwignąć. Podświadomie od samego początku wiedział, że nie zdoła wykonać powierzonego mu zadania, ale wartości od najmłodszych lat wpajane mu do głowy zepsuły go do szpiku kości. 
   Nie zwalał całej winy na ojca. Nie próbował się nim zasłonić czy usprawiedliwić, bo rzeczy, które robił w Hogwarcie, poza zasięgiem jego oczu, były okrutne i raniły wiele osób, jemu sprawiając przyjemność, co było chore. Musiał przyznać, że gdyby tylko sam chciał, mógłby być dobry od początku działając na rzecz dobrej strony po tej złej. Byłoby to trudne, owszem, ale nie niewykonalne. 
   Był niezaprzeczalnie i niepodważalnie zły, egoistyczny, chamski, irytujący... I mógł by tak wymieniać bez końca. Niektóre z tych cech ulepił sam, a niektóre po prostu były jego częścią tak kiedyś, jak i dziś. I choć nienawidził tamtego siebie, to dziękował za moment, w którym przyszło mu się zmagać z tym wyzwaniem. 
   Z dnia na dzień w miarę jak mizerniał, coraz bardziej otwierały mu się oczy, aż w pewnym momencie coś w nim pękło, a na do tej pory idealnym i nieskazitelnym obrazie ojca pojawiła się dość duża rysa. Rysa, od której wychodziły kolejne. Z czasem było ich tak dużo, że obraz rozpadł się w końcu, a jego szczątki wylądowały u stóp człowieka, którym naprawdę był Lucjusz Malfoy. Człowieka, którego wtedy Draco nie postrzegał już przez pryzmat dziecięcego przywiązania. 
   Ani Blaise, ani Teodor, ani Pansy do tej pory nie dowiedzieli się, co tak naprawdę miał wtedy zrobić. Jednak po pewnym czasie, kiedy jego dumę zastąpiło poczucie bezsilności, oni zaczęli zauważać, że zmaga się z czymś bardzo trudnym. Z czymś, co go wyniszcza. Właśnie wtedy Pansy zaczęła publicznie i ostentacyjnie udawać, że ze sobą chodzą, na co on milcząco przystał. W ten sposób nikt nie zwracał uwagi na jego zniknięcia, czy coraz bardziej wiszącą szatę lub powiększające się sińce pod oczami. Nie, wszyscy byli pochłonięci plotkowaniem o ich romansie, który był fikcyjny i bardzo starannie napędzany przez Pansy. 
   Ona nie pytała co się do cholery dzieje, tylko z całych sił próbowała mu pomóc na tyle, na ile mogła. Był jej za to wdzięczny i właśnie dlatego chciał, by Blaise'owi w końcu udało się zaistnieć w jej oczach. Bo każdy potrzebował być przez kogoś docenionym.          Otrząsnął się z zamyślenia, zdając sobie sprawę, że od dobrych pięciu minut wygląda co najmniej jak Potter. Zagłębianie się w swoje wspomnienia w miejscach publicznych zdecydowanie nie wyglądało dobrze z perspektywy osób postronnych.
   Przejechał palcem po krawędzi prawie gotowego samolociku, tworząc szpic i już miał go wysłać, gdy usłyszał zduszony pisk. 
- Co ty robisz! Przecież to jest niebezpieczne! 
   Wykrzyknęła profesor nagle zwracając na niego uwagę całej klasy. Stukot, jaki wydawały jej obcasy, gdy przebierała, krótkimi i chudymi nogami zmierzając w jego stronę, przyprawiał go o mdłości. Wyrwała mu z ręki samolocik, rzucając w jego stronę karcące i jednocześnie przerażone spojrzenie. 
- Przecież tym szpicem, można się skaleczyć, albo... - wzięła płytki oddech i z przerażeniem wywróciła oczami. - Wybiłbyś, nie daj Merlin, komuś oko.
   Machnęła różdżką i na szpicu samolociku pojawiła się gąbkowa osłonka. Draco natomiast nie wiedząc, czy się śmiać, czy płakać spoglądał raz po raz na krztuszących się ze śmiechu pozostałych uczniów. 
   Profesor odłożyła, już zabezpieczony samolocik na jego ławkę i powoli podeszła do biurka.
- Minus 30 punktów dla Slyterhinu, za stwarzanie zagrożenia dla siebie i innych. 
   W tym momencie śmiechy ucichły, ponieważ każdy obecny zdał sobie sprawę, że na lekcjach Luizy Smith, trzeba będzie się bardzo pilnować. 

~~~

   Draco usadowił się na trybunach poirytowany, że nie może zrobić czegoś innego. W sumie to sam nie wiedział, co miałby robić, ale już sam fakt, że siedział tu nie z własnej woli wystawiał jego nerwy na próbę. 
   Jedynym warunkiem dnia, wolnego od zajęć była obecność na meczu, inaczej cały dzień zajęć traktowany był jako opuszczony. Z politowaniem patrzył na grę Weasley'a i chyba szóstą puszczoną przez niego piłkę. Gryfoni jak na razie przegrywali 60 do 10 a po minie tego rudego nieudacznika można było wywnioskować, że szósty gol nie był ostatnim dla Ravenclawu. 
   W takim tempie, nawet Święty Potter nie zdoła wybronić swojego ukochanego domu złapaniem znicza. To zdecydowanie nie był dobry mecz dla drużyny Gryffindoru, chociaż pogoda była jak najbardziej sprzyjająca grze. Jednak nie było się co dziwić, ponieważ Gryfoni sami wydali na siebie wyrok kompletując skład. 
   Jedynym plusem był fakt, że mógł popatrzeć na piękną porażkę znienawidzonego przez siebie domu. Kiedy Ron przepuścił kolejną bramkę Draco roześmiał się głośno ściągając tym samym na siebie krzywe spojrzenia i szepty połowy widowni. Zanim jednak zdążył jakkolwiek na to zareagować, Zabinni, który siedział obok niego szturchnął go mocno. Popatrzył na niego wściekłym wzrokiem, ale ten zignorował to i powiedział konspiracyjnym szeptem:
- Wiesz coś o jakiejś nowej uczennicy?
   Jasna brew Dracona podjechała wysoko w górę.
- Nowa uczennica? Co ty bredzisz Blaise? Przecież widziałem jak brałeś eliksir na kaca,  powinieneś być trzeźwy.
- Taaaak? To patrz.
   Wskazał na dziewczynę odwróconą do nich tyłem, która rozmawiała o czymś z profesorem Slughornem. 
   Na pierwszy rzut oka było widać, że nauczyciel ją zawołał, ponieważ nie siedziała jak inni tylko stała obok nauczyciela, co chwilę tęsknie wpatrując się w wolne miejsce na trybunach, zapewne jej.
   W końcu pokiwała energicznie głową i opuściła trybuny. Draco zerwał się z miejsca jak oparzony i zaczął przepychać się między rzędami.
-  Ej co cię tak zerwało? - usłyszał pytanie Notta, ale zignorował je i brnął dalej nie zwracając uwagi na obraźliwe komentarze osób, którym deptał po stopach.
- Nie widzisz??? Ogier zdobywa klacz. 
   Usłyszał przytłumione śmiechy swoich kolegów i miał ochotę wrócić na drugi koniec rzędu, żeby przywalić Zabinni'emu, ale nie miał na to czasu. Nowa uczennica już zniknęła mu z oczu, więc pobiegł na błonia, a gdy zobaczył jej sylwetkę jakieś piętnaście metrów przed sobą zwolnił, by go nie zauważyła. 
   Dyskretnie zmniejszył dystans pomiędzy nimi tak by móc lepiej przyjrzeć się dziewczynie. 
   Miała krótkie, orzechowe włosy do podbródka, na które składały się delikatne fale i smukłą szyję. Czarny sweterek idealnie przylegał do jej ciała, bordowa, rozkloszowana spódniczka do połowy ud odsłaniała niemalże całe smukłe i niezwykle atrakcyjne nogi. Jej strój tylko utwierdził go w przekonaniu, że jest nowa, ponieważ nie miała na sobie szaty żadnego z domów. 
   Ale w takim razie dlaczego nie było jej na rozpoczęciu roku, by oficjalnie przydzielono jej dom? Może zrobią jej ceremonię przydziału podczas Święta Duchów, gdy do Hogwartu przybędą delegacje z innych szkół. 
   A może... W tym momencie jego rozmyślania przerwało to, że dziewczyna zatrzymała się przed drzwiami do spiżarni ze składnikami  eliksirów, który dawniej należał do Snape'a, a teraz przejął go Slughorn. Blondyn był tak pochłonięty myślami, że nawet nie zauważył kiedy weszli do zamku.
- Ślimak pokaż rogi. 
   Powiedziała aksamitnym głosem, który wydał mu się znajomy. Potrząsnął głową. Nie mógł słyszeć wcześniej tego głosu. Drzwi gładko odskoczyły, a on domyślił się, że głupie słowa, były hasłem do składzika. 
   No tak, któż jak nie Slughorn mógł takie wymyślić. Brunetka szukała czegoś zawzięcie na półce w samym końcu pomieszczenia, a on przystanął na progu i wpatrywał się w jej zgrabną sylwetkę. 
   Co mu w ogóle odbiło, żeby za nią iść? Była atrakcyjna, a przynajmniej jej tyły, ale on nie szukał teraz dziewczyny. Doszedł do wniosku, że to naturalna ludzka ciekawość kazała mu za nią podążyć.
   Podszedł do niej i zapytał:
- Może Ci pomóc? 
   Podskoczyła gwałtownie strącając z półki kilka fiolek, które upadły z brzękiem na podłogę, ale na szczęście się nie rozbiły. Oboje jednocześnie schylili się, by je pozbierać i jednocześnie krzyknęli:
- Granger!?
- Malfoy!? 
- Co ty tu robisz? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie! Co ty tu robisz? - wykrzyknęła i oskarżycielsko wskazała palcem w jego stronę.
- A co cię to obchodzi?
- Dlaczego miałoby mnie to obchodzić, przecież co chwilę ktoś podkrada się do mnie jak dementor. - zironizowała i pokręciła głową.
- Przestań Granger, po protu pomyliłem cię z kimś innym. 
   Spojrzała na niego jak na skończonego idiotę i już miała zapytać, czy naprawdę tak ciężko ją rozpoznać gdy uświadomiła sobie, że nie wygląda tak samo jak wczoraj. 
- Och . - westchnęła.
- No właśnie och. - podsumował jakby mówił do dziecka. - Swoją drogą, ta nowa fryzura odrobinkę niweluje twój brak wdzięku.
- Ha. Ha. Ha. 
   Jej grobowy ton w ogóle nie pasował do wypowiadanych słów. Normalnie już dawno byłaby wściekła, ale teraz na jej twarzy gościł kpiący uśmieszek, prawie tak dobry jak jego. 
   Draco zauważył jeszcze jedną nieprawidłowość w jej wyglądzie. Mianowicie na twarzy miała makijaż, który nie należał do najdelikatniejszych, ale nie był też wulgarny, a całość wieńczyły soczyście czerwone, duże i zapewne miękkie usta.
- Jeśli już skończyłeś analizować mój brak wdzięku, to bardzo proszę zamknij buzię, bo jeszcze ci coś wleci i przesuń się. 
   Ściskając jedną z fiolek, które spadły na ziemię skierowała się w stronę drzwi. Gdy jednak zrobiła pierwszy krok w ich stronę, te zatrzasnęły się z hukiem. Hermiona podbiegła do nich i szarpnęła za klamkę. 
   Nic się nie stało, więc zaczęła szarpać mocniej. W końcu wyciągnęła różdżkę i skierowała ją na zamek.
- Alohomora.
   Nic się nie zmieniło.
- Odsuń się Granger. - rozkazał, a ona z braku innych możliwości przesunęła się w kąt pomieszczenia obserwując jego poczynania. - Bombarda! 
   Również nic się nie stało. Cokolwiek albo raczej, ktokolwiek zatrzasnął drzwi, nie zrobił tego przypadkowo. 
- Świetnie. - syknął poirytowany opuszczając różdżkę i usiadł pod jednym z regałów. - Utknąć w składziku z Granger. Ze wszystkich pieprzonych dziewczyn w Hogwarcie... Z Granger...
   Mruczał sam do siebie, nie zwracając uwagi na to, że dziewczyna go słyszy.
- Granger ma uszy. - powiedziała dość dosadnie zwracając na siebie jego uwagę.
- Naprawdę ? Nie zauważyłem. 
   "I to całkiem zgrabne". Dopowiedział sobie w myślach i od razu się zbeształ. "Jak ktoś do cholery może mieć zgrabne uszy." 
- Wiesz, no ty nie zauważyłeś moich uszu, ja nie za bardzo widzę, że masz mózg... - odgryzła się.
- Wiesz Granger, nigdy nie posądzałbym cię o taką wredotę i cięty język.
- Och zapewniam cię, że tytuł mistrza wredoty, należy w tym pokoju tylko do jednej osoby. - sugestywnie poruszyła brwiami.
- Jakże miło mi to słyszeć. 
   Po tych słowach w pomieszczeniu zapadła cisza  przerywana tylko ich oddechami. Na pierwszy rzut oka widać było, że atmosfera w powietrzu jest bardzo napięta i żadne z nich nie chciało się tutaj znaleźć. 
   Po jakiejś godzinie, gdy Draco znał na pamięć każdą półkę, usłyszeli przeraźliwy krzyk, na który Hermiona aż się wzdrygnęła. 
- Co to było? - zapytała odruchowo, zapominając o tym komu zadała pytanie.
- A co ja mam trzecie wewnętrzne oko? - odpowiedział pytaniem, jednak wstał i z zaniepokojoną miną podszedł do drzwi. Widząc to Hermiona również dźwignęła się na nogi i razem zaczęli nasłuchiwać. 
   Nic się jednak nie działo, dopiero po kilku minutach usłyszeli podniesione głosy i zbliżające się kroki.
- Na pomoc! Pomocy! 
   Krzyknęła i zaczęła tłuc w drzwi, by ktokolwiek po drugiej stronie ją usłyszał. Na korytarzu zrobiło się zamieszanie i najwidoczniej profesor Slughorn zdołał już dotrzeć do jakże nieszczęsnego składzika, bo usłyszeli: 


- Ślimak pokaż rogi.

   Drzwi zatrzęsły się, ale nie otworzyły, co wprawiło Horacego w tak wielkie zdziwienie, że przez chwilę po prostu tępo wpatrywał się w klamkę.
- Profesorze Slughorn, to Pan? 
   Głos uczennicy był przytłumiony, ale dzięki niemu mężczyzna otrząsnął się z szoku i wyjął swoją różdżkę. Kiedy użył jednego z potężniejszych zaklęć do łamania czarno-magicznej blokady, drzwi ustąpiły z cichym trzaskiem, a Hermiona prawie na niego wpadła. 
- Panno Granger, co się tutaj stało i och... 
   Przerwał, gdy zobaczył wychodzącego ze składzika blondyna. Z bardzo ciasnego składzika, obiektywnie rzecz ujmując. 
- To nie tak jak pan myśli... To pomyłka... Ktoś drzwi... I one łup... - zaczęła się plątać dziewczyna czerwona jak piwonia.
- Wysłałem Panią po eliksir przeciwbólowy. Samą. - powiedział, z naciskiem na ostatnie słowo.- Nie mam pojęcia co robił tu Pan Malfoy, ale lepiej dla was obojga, by miał dobry powód.
   Hermiona najwidoczniej zdołała już otrząsnąć się z zawstydzenia bo odpowiedziała całkiem naturalnie i bez ani jednej nuty zawahania:
- Tak jak Pan kazał poszłam do składzika po eliksir, ale nie mogłam go znaleźć. Malfoy szedł zaraz za mną ponieważ Pansy Parkinson poprosiła go o przyniesienie z dormitorium swetra. Kiedy mijał otwarte drzwi do składzika, zobaczył, że nie mogę znaleźć tego po co przyszłam i zapytał czy może mi pomóc. Wszedł do składzika, a kilka sekund po tym drzwi po prostu się zatrzasnęły i już w ogóle nie chciały się otworzyć, czekaliśmy, aż ktoś będzie tędy przechodził.
   Skończyła, a Draco musiał się powstrzymywać, by jego szczęka nie wylądowała na podłodze. Dlaczego skłamała, żeby go kryć? Przecież to święta Granger. Slughorn połknął jej wersję jak ryba przynętę, czemu się z resztą nie dziwił bo sam był w stanie jej uwierzyć, a doskonale wiedział jak było naprawdę.
- Macie szczęście. - zmierzył ich łagodnym wzrokiem. - A teraz zmykać, nie mam czasu dłużej tutaj stać.  
   Głos profesora był z pozoru spokojny, ale kryło się za nim bardzo duże zdenerwowanie, które Draco wyczuł bez problemu. Już nieraz słyszał ten ton głosu, u wielu osób. Czasem nawet u swojego ojca. Rzadko kto potrafił rozmawiać z Voldemortem twarzą w twarz i zachować przy tym spokój.
   Mężczyzna już nie zwracając na nich uwagi, odwrócił się i pobiegł w przeciwną stronę. W stronę, w którą zapewne udała się reszta głosów, które wcześniej słyszeli.
   Popatrzyli po sobie i pobiegli za profesorem przeczuwając, że stało się coś złego. On w roztargnieniu nawet nie zauważył, że deptali mu po piętach, lekceważąc to co im wcześniej nakazał. 
   Podążając za profesorem dotarli do wieży północnej, do sypialni profesor Trelawney. Stanęli za mężczyzną przysłuchując się zamieszaniu za progiem i jednemu bardzo zrozpaczonemu głosowi, który był stłumiony przez płacz. Kiedy profesor wszedł do pomieszczenia tym samym odsłaniając im widok, i Hermiona, i Draco nagle poczuli, że nogi przymarzły im do podłogi. 
   Scena ta, była absurdalna, a jednak prawdziwa. Niczym nie mogąc zasiedlić się w umysłach wszystkich zebranych. 
   W pomieszczeniu znajdowali się profesor Flitwick, McGonagall, Smith i teraz przybyły Slughorn. Na samym środku nad łóżkiem pochylała się Parvati Patil, cała zapłakana. Na podłodze leżała przewrócona butelka po sherry, a na łóżku Sybilla Trelawney. Martwa. 
   Jej twarz zastygła w wyrazie przerażenia i gdyby Hermiona miała włożyć jakiekolwiek słowa w te usta, byłby to krzyk. Bo tak właśnie po raz ostatni zapisze się w jej pamięci stuknięta i nielubiana nauczycielka wróżbiarstwa. Krzycząc ciszą. Emanując niemym błaganiem. 
   Widząc ciało nauczycielki, nawet nielubianej, Hermionie Granger ścisnęło się serce. Wtedy jeszcze nie przypuszczała, że trupy mogą narobić aż tyle zamieszania.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jest i rozdział po dokładnym miesiącu, ale jest i to nawet długawy bym powiedziała :D
Kolejny postaram się dodać szybciej, ale co wyjdzie w praniu, to nie wiem.
Długi odstęp jest spowodowany tym, że nie mam tyle czasu ile bym chciała na pisanie, a nie chcę pisać czegoś "na odczep się" :D 

Pozdrawiam i czekam na komentarze (chciwa jestem he he )
Basiabella


czwartek, 11 stycznia 2018

Rozdział 2 - Emocjonalna Karuzela

" These are the days,
We've been waiting for.
On days like these,
Who could ask for more.
Leave them coming,
'Cause we're not done yet.
These are the days,
We won't regret."
Avicii - The Days




    Z torbą w jednej ręce i różdżką w drugiej pędziła przez korytarze zamku ile sił w nogach. Zaczął się dopiero drugi tydzień nauki, ale nauczyciele rozkręcili się już na dobre. Obudziła się w miarę wcześnie, a i tak ledwo, co się wyrobiła i teraz śpieszyła się na eliksiry. Wiedziała, że profesor Slughorn nic by jej nie zrobił, ale nie zamierzała psuć sobie dobrej opinii. 
   Wbiegła na schody pośpiesznie wyprzedzając Malfoy'a, Zabini'ego i Notta i w ogóle nie zwracając na nich uwagi.  W połowie schodów zaczęła skakać co dwa stopnie, żeby maksymalnie skrócić sobie drogę w dół. Cały plan może i by wypalił gdyby nie przeskoczenie o jednego schodka za dużo i kompletne stracenie równowagi. Hermiona zwaliła się ze schodów i z jękiem wylądowała na samym dole faktycznie wybierając najszybszy sposób.
   Przez chwilę ją zaćmiło, ale szybko odzyskała prawidłowe pole widzenia. Usłyszała głośny śmiech, a potem zbieganie ze schodów. Obok niej pojawili się trzej Ślizgoni.
- Nic ci się nie stało? - nie potrafiła zidentyfikować, do którego z nich należał ten głos.
- Nic. - odpowiedziała i wykorzystała całą swoją energię by się podnieść. Musiała przytrzymać się ściany żeby nie upaść.
- Właśnie widać.  
   Tym razem już wiedziała że rozmawia z Nottem, popatrzyła na resztę, a gdy jej wzrok spoczął na Malfoyu skojarzyła czyj śmiech słyszała po upadku. Ogarnęło ją uczucie wściekłości. Schyliła się po torbę, co poskutkowało zawrotami głowy i nie zaszczycając Malfoya ani jednym spojrzeniem ruszyła w stronę klasy walcząc z wirującym obrazem.
- Ej, gdzie ty się wybierasz? - znowu usłyszała Notta. Czy ten chłopak nie da sobie spokoju?
- Na lekcje. - wysyczała przez zaciśnięte zęby, bo już powoli miała dość całej tej sytuacji. - Wszystko ze mną w.... - nie dokończyła jednak, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa i gdyby nie zręczność Notta nieźle obiłaby sobie tyłek. Z Hermioną na rękach ruszył w przeciwną stronę, ignorując jej mordercze syczenie.- Co ty wyprawiasz?
- Zabieram Cię do Skrzydła Szpitalnego.
- Muszę iść na lekcje. - warknęła oburzona.
- W tym stanie wykitujesz w połowie drogi, a nie mam najmniejszej ochoty tłumaczyć się dlaczego byłem ostatnią osobą, którą spotkałaś. - ignorując jego komentarz popatrzyła na pozostałą dwójkę Ślizgonów, którzy stali na korytarzu jak upośledzone krowy niezdolne do jakiegokolwiek ruchu.
- Zabini! - krzyknęła, a chłopak spojrzał na nią pytającym wzrokiem. - Idź na eliksiry i wytłumacz dlaczego mnie nie ma. - pokiwał głową i poszedł w stronę klasy, w której odbywały się zajęcia Gryfonów przeczuwając, że tej dziewczyny nie należy teraz drażnić. Malfoy już otworzył usta, żeby rzucić kąśliwy komentarz na temat wielebnych podwładnych, ale Hermiona mu przeszkodziła.- Zamknij się Malfoy! - popatrzył na nią oburzony. - Ty pójdziesz na lekcje i wytłumaczysz dlaczego nie ma Zabiniego i Notta.
   Wściekły Draco odwrócił się i odszedł mamrocząc coś o nadpobudliwych, zarozumiałych gryfonkach, z którymi nie warto nawet wchodzić w dyskusje.
- Możemy iść. -zadecydowała. - Chociaż wciąż uważam, że jest to zbędne i mógłbyś postawić mnie na nogach.
- Nie mógłbym.
- Będziesz szedł zaraz obok mnie i nawet obiecuje, że cię nie zdzielę kiedy wrócą mi siły.
   Parsknął pod nosem, a propozycja chyba wydała mu się kusząca, bo postawił Hermionę na podłodze. Dziewczyna zachwiała się lekko na co ciemne brwi Theodora podjechały do góry, ale po chwili odzyskała równowagę. Wciąż kręciło jej się w głowie i miała mroczki przed oczami lecz było lepiej niż wcześniej.    
   Ruszyli w stronę skrzydła szpitalnego w niezbyt szybkim tempie.
- Więc pomogłeś mi tak po prostu czy może liczysz na odrabianie prac domowych przez najbliższy miesiąc? - zażartowała.
- Cóż... Co byłby ze mnie za mężczyzna, gdybym zostawił kobietę w opałach. - rzucił iście rycerskim tonem. - Chociaż nie ukrywam, że odrabianie prac domowych, to całkiem dobra propozycja.
- Niestety nie mam jej w ofercie. - łapczywie wciągnęła powietrze i szybko zadała mu pytanie, żeby to zatuszować. - Chciałeś tu wrócić? Do Hogwartu?
   Nawet jeśli pytanie go zaskoczyło, to nie dał tego po sobie poznać.
- I tak i nie. - zrobił pauzę zastanawiając się co powiedzieć. - Z jednej strony, to miejsce to mój drugi dom, a z drugiej, ludzie, których mijałem wcześniej na korytarzach tej szkoły, roześmianych, którzy kiwali mi głową na powitanie teraz patrzą na mnie jak na najgorszą szumowinę.
- Nie dziw się im, nie mają pojęcia, czy naprawdę się zmieniłeś, a wszyscy przeżyli podczas wojny swoje tragedie.
- A ty? Ty wierzysz, że naprawdę się zmieniłem?
- Tak. - jej odpowiedź była natychmiastowa. - Po tym co się dzisiaj stało, jestem tego pewna. No ale twoich kolegów to się już nie da uratować.
   Oboje wybuchnęli śmiechem. Resztę drogi do skrzydła szpitalnego spędzili na rozmowie, która z boku wyglądała na spotkanie bardzo bliskich przyjaciół. Hermiona w życiu nie pomyślałaby, że jeden z członków paczki pod tytułem "Sam szatan boi się momentu, w którym zawitamy w piekle." może być tak ciekawym i wartościowym człowiekiem. Po tej rozmowie w ogóle nie rozumiała jak Nott mógł się kiedykolwiek zaprzyjaźnić z Głupim i Głupszym Slitherinu, a kilka minut minęło jak kilka sekund.
   Kiedy drzwi do pomieszczenia z rzędami łóżek zamknęły się za Hermioną zorientowała się, że w nozdrzach wciąż ma przyjemny cydrowy zapach i nie wiedzieć czemu uśmiechnęła się pod nosem ignorując złe samopoczucie. 

~~~

   Ginny siedziała na eliksirach próbując skupić swoją uwagę na dobraniu odpowiednich składników do eliksiru nasennego. Minęło dopiero 15 minut lekcji, a ona miała wrażenie jakby to była wieczność i zamiast faktycznie skupić się na lekcji co chwilę zerkała tylko na zegar wiszący nad drzwiami. Była pewna, że gdyby była tu Hermiona na pewno, by jej się ta godzina tak nie dłużyła. Zawsze opowiadała o ciekawostkach związanych z ważonym właśnie eliksirem lub skutkach niewłaściwego go użytkowania, przez co nawet krojenie szczuroszczeta było mniej dobijające.
   Opuszczanie lekcji nie było w stylu jej przyjaciółki, ale gdy Ginny wychodziła z dormitorium nie miała serca budzić słodko śpiącej Hermiony. Według niej opuszczenie jednej lekcji nic Hermionie nie zaszkodzi, a dodatkowy sen tylko pomoże. 
   Kolejny raz spojrzała na zegar. W momencie kiedy wskazówka przesunęła się o kolejną minutę ktoś zapukał energicznie do drzwi i gdy spuściła na nie wzrok zobaczyła mordę Zabini'ego. Wszyscy łącznie z profesorem Slughorn'em przerwali krzątanie się przy swoich kociołkach i skierowali wzrok na nowo przybyłego. On tylko bez słowa podszedł do nauczyciela i zaczął mu coś tłumaczyć, a cała reszta jak szybko porzuciła swą prace, tak szybko do niej wróciła. 
   Niestety Ginny nie słyszała ani słowa z rozmowy, ponieważ siedziała w ostatniej ławce, a bardzo by chciała, bo w końcu wydarzyło się coś ciekawego. Za to Harry i Ron wybrali tego dnia stanowisko zaraz przy nauczycielu i musieli słyszeć wszystko. Wróciła więc do eliksiru z postanowieniem, że po lekcji wyciągnie od chłopaków o co chodziło.
   I tak dwa wybuchy i kilka siarczystych przekleństw później w końcu przeklęte eliksiry dobiegły końca a Ginny jako jedna z pierwszych opuściła klasę usilnie starając się porzucić miejsce zbrodni i mając nadzieję, że nikt nie zobaczy wielkiej, czarnej plamy na suficie. W czasie lekcji panował taki harmider, że nikt nie zwracał uwagi na pomniejsze wybuchy przy stanowiskach, a przy odrobinie szczęścia i plama pozostanie niezauważalna. 
   Stanęła przed drzwiami do sali i cierpliwie patrzyła na wychodzących z niej uczniów. Jakim cudem ci dwaj zawsze wychodzili ostatni? Kiedy w końcu wyleźli z klasy, a raczej wybiegli, nawet na nią nie spojrzeli tylko popędzili w inną stronę. Chcąc nie chcąc, popędziła za nimi, a gdy ich dogoniła zapytała:
- Gdzie wy się tak spieszycie? 
- Hermiona jest w Skrzydle Szpitalnym. - wysapał Ron.
- Spadła ze schodów. - dopowiedział Harry.
- Ale skąd to wiecie?
Wysłała Zabini'ego, żeby ją usprawiedliwił bo wszystko widział.
- Ale to się w ogóle nie trzyma kupy, znacie Hermionę. - wykrzyknęła. - Nie poszłaby z własnej woli do Skrzydła Szpitalnego podczas lekcji nawet gdyby coś urwało jej rękę.
   Chłopcy jednocześnie i mimowolnie parsknęli śmiechem, chociaż w tej chwili żadnemu nie było do śmiechu. Cała trójka wpadła przez drzwi Skrzydła Szpitalnego omal nie wywalając ich z zawiasów i przyprawiając panią Pomfrey o zawroty głowy. 
- Odwiedziny tylko pojedynczo ! 
   Usłyszeli od razu, ale gdy Hermiona siedząca na ostatnim łóżku rzuciła pielęgniarce błagające spojrzenie, ta machnęła ręką i zamknęła się w swoim małym gabinecie mrucząc coś o całkowitym braku szacunku wśród młodzieży. 
- Coś ty zrobiła? Hmm?
- Tak jakby spadłam ze schodów.
   Powiedziała z nieskrywaną irytacją, ponieważ wciąż uważała, że nic jej się jej nie stało, a podejrzenie wstrząśnienia mózgu to tylko wielki spisek uknuty przez panią Pomfrey by zemścić się na niewdzięcznej młodzieży.
- Tak jakby? - Harry uniósł jedną brew.
- Bo nic mi nie jest i nie zamierzam tu siedzieć !  
   Wybuchnęła i wstała z łóżka ignorując protesty pani Pomfrey i zanim którekolwiek z jej przyjaciół zareagowało na jej sprzeciw opuściła Skrzydło Szpitalne zostawiając wszystkich w ciężkim szoku.

~~~

   Teodor cały dzień był jakiś nieobecny. Nie mógł skupić się na niczym konkretnym i sam nie wiedział dlaczego. Jednym uchem wpuszczał informacje, które usilnie starali się przekazać mu nauczyciele, a drugim wypuszczał.     Kiedy lekcje dobiegły końca nawet tego nie odczuł. Raz myślał o tej dziwnej wymianie zdań z powszechnie uważaną za przemądrzałą gryfonką, a raz o samej gryfonce. O tym jak idealnie dopasowała się do jego ramion i o tym jak przez krótką chwilę kiedy niósł ją na rękach jej włosy muskały mu policzek. To było takie dziwne. Takie inne. Nigdy nie czuł się tak jak w tamtej chwili. Nie wiedział nawet jak to opisać. 

   Z rozmyślań wyrwał go dźwięk otwieranych drzwi. Do dormitorium wparował uśmiechnięty Blaise z okrzykiem:
- Syny marnotrawne wróciły! - i postawił na stoliku dwie butelki bliżej niezidentyfikowanych trunków.
- I to nie z pustymi rękami! - radośnie oznajmił Draco, który szedł zaraz za Blaise'm.
- Zauważyłem. Czy wy naprawdę chcecie pić w środku tygodnia? 
   Na te słowa Draco machnął różdżką i podszedł do okna usilnie się w nie wpatrując. Po jakichś dziesięciu sekundach niezmieniania przez niego pozycji Teodor zapytał:
- Co się tak gapisz w to okno?
- Czekam. 
- Na co? - tym razem to Blaise nie mógł ukryć swojej ciekawości.
- Na pogotowie od czubków. - powiedział z powaga a pozostała dwójka wciąż nie wiedziała o co mu chodzi, więc pośpieszył z wyjaśnieniem. - Skoro Granger marnuje ludzi przez sam dotyk, to chyba nie powinna się tak szlajać po zamku samopasem.
- Ciebie nie dotknęła a już jesteś zmarnowany, skoro wypatrujesz jakichkolwiek ludzi przez okno wychodzące na dno jeziora. - Nott odgryzł się, a Blaise wybuchł śmiechem nie mogąc się powstrzymać.
- Dajcie mi popcorn, robi się coraz ciekawiej.
- Czy wy już wcześniej czegoś nie piliście? - zapytał z pełnym przekonaniem, że odpowiedź będzie twierdząca. 
- Trzeba sobie jakoś umilić czas. - no i się nie przeliczył. 
- I naprawdę myślicie, że się z wami teraz napiję? 
   W odpowiedzi Blaise tylko przywołał różdżką trzy szklanki i napełnił je podejrzanie zielonym płynem. Draco poszedł do kanapy, na której siedziała pozostała dwójka, wzruszył ramionami i wziął szklankę. W jego ślady od razu poszedł Blaise, za to Teodor przez chwilę wpatrywał się w ostatnią szklankę po czym wziął ją do ręki z myślą, że osobiście dopilnuje by to był ich ostatni taki wybryk przynajmniej w tym semestrze. 

~~~

   Drzwi skrzydła szpitalnego zatrzasnęły się za nią z hukiem i sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Rzuciła się biegiem. Może dlatego, że miała dość słuchania innych? Przeskakiwała po dwa schody. A może dlatego, że miała dość oczekiwania od niej by była perfekcyjna? 
   Tak to prawda, sama sprawiła, że ludzie postrzegają ją jako "panią idealną". Rok po roku, cegiełka po cegiełce, dążyła do tego, by pokazać innym, że wie wszystko, aż zbudowała mur tak wielki, że nie sposób było go zburzyć za jednym zamachem bez wszechobecnego szoku.
   Nogi same poniosły ją na pierwsze piętro do łazienki Jęczącej Marty. Wiedziała, że tam będzie sama. Kiedy znalazła się przed jedną z umywalek łzy same zaczęły cieknąć jej po policzkach. Co się z nią działo? Usłyszała chlipanie i smutny głos :
- Nareszcie ktoś popłacze z Martą, nikt nigdy mnie nie odwiedza. - chlip. - Chyba, że czegoś chcą.- chlip.
   Hermiona uniosła głowę i spojrzała na swoje zamazane odbicie w zmatowiałej tafli lustra. Pierwsze co rzucało się w oczy to jej włosy. Teraz długie prawie do pasa, wciąż kręcone, ale już nie tak sianowate. Potem spuchnięte od płaczu oczy i usta. Bez wyrazu, zwykłe, lekko zaróżowione. 

   Zacisnęła zęby i tym razem z wściekłością wpatrzyła się w odbicie swojej twarzy. Szybkim ruchem wyciągnęła różdżkę z przepastnej kieszeni szaty i zaczęła rozglądać się po już dawno opuszczonej łazience. Pierwszym przedmiotem jaki rzucił jej się w oczy był stary, pordzewiały kurek leżący na ziemi jakieś półtora metra od umywalki, której kiedyś był częścią. 
- Accio kurek. 
   Jakkolwiek idiotycznie to zabrzmiało kurek pojawił się w otwartej dłoni, a ona położyła go na umywalce. Jeszcze raz machnęła różdżką i na miejscu kurka pojawiły się lśniące nożyczki. Schowała różdżkę z powrotem do kieszeni i ponownie spojrzała na swoje rozmazane odbicie.
   Zmrużyła oczy, z których zionęły wściekłość i determinacja. Wzięła do ręki pasmo swoich długich, puszystych włosów i sięgnęła po nożyczki. Pasmo wylądowało w umywalce, a Hermiona nigdy w życiu nie była czegoś tak pewna. 
   Po jakichś piętnastu minutach odłożyła nożyczki i z zimnym uśmiechem znowu spojrzała na swoje odbicie. Teraz włosy sięgały jej zaledwie do podbródka. Wyglądała całkiem inaczej i nigdy nie pomyślałaby, że zmiana tak błahej rzeczy jak długość włosów, może tyle zmienić. Jej twarz stała się szczuplejsza i dojrzalsza przez uwydatnienie się kości policzkowych, które do tej pory skrywały się pod ogromem jej sianowatych i wyniszczonych włosów. 
   Nie mogła przestać wpatrywać się w swoją twarz. Ta zmiana była czymś kluczowym, przełomowym. Mogła sobie mówić, że w tym roku będzie inaczej. Że nie będzie przejmować się nauką. A gdy przyszło co do czego chciała iść na lekcję niemal mdlejąc byleby tylko nie mieć braków. Braków, które tak naprawdę uzupełniła jakieś pięć lat temu.
   Nareszcie zdała sobie sprawę z własnej głupoty. I choćby wcześniej postanowiła sobie w tym roku spróbować rzeczy, których nigdy wcześniej nie próbowała, były to tylko puste słowa bez pokrycia. 
Z rozmyślań wyrwał ją pisk pełen podekscytowania:
- Ale ci ładnie ! 
   To zadziwiające jak Marta potrafiła przejść w kilka sekund z jednego skrajnego uczucia w drugie. Uśmiechnęła się do niej i spragniona nowych doświadczeń opuściła łazienkę. Nadchodzą dni, na które zawsze skrycie czekała.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Hej!
Nowy rozdział, który powinien się tu pojawić już dawno, dawno temu... ale okey zostawmy to za sobą :D
Nie wiem jak wiele osób to czyta, ale jeśli to przeczytałeś i Ci się spodobało napisz mi w komentarzu ukryte hasło (papaja) hahahahahah
Nie będę podawać terminu publikacji kolejnego rozdziału, bo szczerze nie mam pojęcia czy wywiązałabym się na czas, ale ostro biorę się do roboty i coś koło dwóch tygodni powinien być gotowy ;)
Gorące pozdrowienia dla wszystkich, którzy wytrwali, aż do tego momentu :* Dziękuję !

~ Basiabella
   
  

piątek, 21 lipca 2017

Rozdział 1 - Jak Najlepsze Wspomnienia

 
         Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz. One przyjdą same. 
Phil Bosmans


   
   Po raz setny spojrzała na otwarty kufer, który leżał na łóżku i po raz setny sprawdziła w myślach, czy niczego nie zapomniała. Kiedy stwierdziła, że wszystko czego potrzebuje, aby wrócić do szkoły już od dawna znajduje się w kufrze, usiadła i  z westchnieniem go zamknęła.
   Zdawała sobie sprawę, że za wszelką cenę próbowała odwlec pożegnanie z rodzicami, ale zegarek dokładnie mówił, że nie ma już czasu na wymówki. Zabawne, że przez sześć lat nauki jedynym co czuła pod koniec wakacji było podekscytowanie.Teraz też cieszyła się na kolejny rok szkolny, ale już nie był to ten sam rodzaj radości.
   Przemierzyła schody jakby wolniej niż zwykle i przekroczyła próg kuchni, gdzie przy stole pijąc poranną kawę siedzieli jej rodzice. Miała jeszcze pół godziny, czyli dokładnie tyle ile sobie rozplanowała, żeby nie pędzić na peron w ostatniej chwili. Uśmiechnęła się do rodziców i stwierdziła, że może poświęcić piętnaście minut na wypicie z nimi kawy.
- Za pół godziny mam pociąg. - powiedziała wyciągając z szafki kubek i wsypując do niego kawę. - Ale zdążę jeszcze napić się z wami kawy. - z parującym naczyniem usiadła przy stole, a tata spojrzał na nią zatroskanym wzrokiem.
- W tym roku owutemy, ale Hermiono, nie poświęcaj całego wolnego czasu na naukę. - widząc lekko zdziwioną minę swojej córki, Pan Granger dodał. - Jestem pewien, że przez te sześć lat przygotowałaś się do nich doskonale i może jako rodzic nie powinienem tego mówić, ale odpuść wertowanie pięciotomowych ksiąg zaklęć i spraw, aby z tym rokiem szkolnym kojarzyły ci się jak najlepsze wspomnienia. - rzuciła spojrzenie w stronę mamy, która kiwnęła głową na znak, że zgadza się z tym co powiedział tata.
- Ludzie, wy chyba powariowaliście. - stwierdziła rzeczowym tonem, ale długo nie wytrzymała i roześmiała się w głos. - A tak naprawdę, to mogę wam obiecać, że w tym roku postaram się, aż tak bardzo nie przejmować nauką.
   Nigdy, przenigdy nie sądziła, że kiedykolwiek obieca rodzicom nie przejmować się nauką. W głębi duszy cieszyła się jednak, że ma teraz usprawiedliwienie dla zmiany swoich priorytetów.

~~~

   Na peronie 9 ¾ jak zwykle była masa ludzi. Hermiona przez chwilę nie mogła znaleźć żadnej znajomej twarzy, ale gdy usłyszała swoje imię od razu zauważyła Harry'ego i Rona. Podbiegła do nich i uściskała każdego po kolei łącznie z Ginny, której wcześniej nie zauważyła. Do tej pory nie zdawała sobie sprawy jak bardzo brakowało jej przyjaciół. Nie widziała ich jednak dwa miesiące i zdążyła się porządnie stęsknić.
- Jak dobrze was widzieć.
Harry uśmiechnął się promiennie mówiąc tym samym, że również brakowało mu przyjaciółki.
- I jak było w Nowym Jorku? - Ron nie mógł ukryć swojej ciekawości.
- Było wspaniale, nawet nie macie pojęcia jak fajni potrafią być mugole. - przerwała na chwilę zastanawiając się czy powiedzieć im o swoich wakacyjnych audycjach. - Musimy się tam razem wybrać za rok.
- Koniecznie. Już nie mogę się doczekać, żebyś pokazała mi najlepsze butiki.
  No tak. Pierwsze o czym pomyślała Ginny to ubrania, ale właśnie za to Hermiona ją lubiła. Mogła z nią rozmawiać na typowo babskie tematy, a gdy trzeba było wypłakać się i odbyć poważne, życiowe rozmowy.
   Zaczęła wracać myślami do tych wszystkich wspaniałych lat i wspaniałych przygód, które przeżyła razem z Harry'm i Ronem. Nagle uświadomiła sobie, że wcale nie cieszyła się kiedy łamali regulamin. Wręcz przeciwnie, kiedyś bolał ją każdy utracony punkt i każde sprzeciwienie się panującym zasadom. Doszła do wniosku, że to zawsze ona z ich trójki była głosem rozsądku i przyszedł czas, by tą rolę przejął ktoś inny.
  Z rozmyślań wyrwało ją pytanie Harry'ego, którego nie usłyszała dokładnie, ale zauważyła, że patrzył w kierunku trzech ślizgonów, więc to o nich musiał mówić.
- Ciekawe po co zdecydowali się wrócić na ostatni rok. - Ron rzucił w ich stronę pogardliwe spojrzenie. - Nie wiem, czy wszyscy zaakceptują obecność śmierciożerców w Hogwarcie, ale na pewno nie ja. - powiedział dobitnie podkreślając ostatnie słowa.
- Daj spokój Ron, może chcą dokończyć ostatni rok, tak jak my i zacząć inne życie. - jego siostra zawsze miała więcej empatii niż on. - A poza tym, to byli śmierciożercy.
- Powiedzieli ci to? - zapytał z przekąsem. - Z takimi, to nigdy nic nie wiadomo.
- Spokojnie Ron, na razie nie możemy ich oceniać, ani dobrze, ani źle. Powiedzmy, że dostaną czystą kartę. - Harry wtrącił się do rozmowy łagodząc zapał przyjaciela. - Czy naprawdę chcą się zmienić? To się okaże.
   Hermiona przysłuchiwała się tej wymianie zdań i na myśl przyszedł jej wczorajszy incydent z udziałem Malfoy'a. Do tej pory nie myślała o tej sytuacji. No bo jakim trzeba być idiotą, żeby podejść do obcej dziewczyny na ulicy i odstawić taki cyrk. Skąd wiedziała, że na początku jej nie poznał? Zaskoczenie i zmieszanie malujące się w jego oczach, gdy zobaczył jej twarz było jednoznaczne. Za to satysfakcja jaką odczuwała przez następne piętnaście minut po tym jak dała mu w twarz była bezcenna.
   Przypuszczała, że gdyby nie szok i urażona duma wdałby się z nią w pyskówkę, w końcu to Malfoy. Dobrze się stało, że tego nie zrobił, bo nie miała najmniejszej ochoty kłócić się z nim na środku ulicy. Kiedy tak myślała o tym zdarzeniu, wydało jej się śmieszne i w jednej chwili postanowiła rozbawić również przyjaciół. Po części żeby zadrwić z tego tlenionego idioty, a po części żeby rozładować atmosferę, która była bardzo napięta.
   Po skończeniu opowieści wszyscy wybuchli głośnym śmiechem i długo, nawet jeszcze w pociągu nie mogli się powstrzymać od zgryźliwych komentarzy na temat blondyna. W końcu rozmowa przeistoczyła się w opowieść o magicznej części Nowego Jorku i wszyscy przez resztę drogi byli pochłonięci porównywaniem jej z Ulicą Pokątną.

~~~

Wpatrywał się w obrazy migające za oknem kompletnie pogrążony w swoich własnych rozmyślaniach.
- Słyszeliście, że w tym roku w Hogwarcie szykuje się coś wielkiego? - dopiero głos Pansy Parkinson zwrócił jego uwagę. - Nie mam pojęcia co, ale słyszałam takie plotki.
  Prychnął, ponieważ teraz nie miał dostępu do informacji z pierwszej ręki. Jego ojciec siedział w Azkabanie i szczerze mówiąc nie ubolewał z tego powodu. Należało mu się za te wszystkie okropne rzeczy, które zrobił. Jeśli chodziło o Draco i jego dwóch przyjaciół, to zostali oczyszczeni z zarzutów, tylko pod warunkiem, że wrócą na siódmy rok i dokończą naukę. Szczerze mówiąc nie wiedział, czy gdyby miał wybór, to siedziałby teraz w pociągu.
   To, że był śmierciożercą  nie było jego wyborem, ale musiał przyznać sam przed sobą, że był cholernym tchórzem. Jedyne czego zawsze zazdrościł Gryfonom, to ta ich heroiczna odwaga. On zwyczajnie się bał. Bał się ojca. Bał się Voldemorta. A już szczególnie bał się śmierci. Śmierci, która go czekała, jeśli nie zrobiłby tego czego chcieli. Gryfoni nie baliby się oddać życia w słusznej sprawie. To ich różniło.
   Z Hogwartem kojarzyły mu się najlepsze chwile... Ale i najgorsze. Z początku tylko tam mógł odetchnąć od wszystkiego, co musiał robić, by ojciec rzekomo był z niego dumny. Ale to nie trwało długo. Czwarty rok był ostatnim, w którym mógł żyć z pozoru normalnie. Potem Voldemort powrócił i wszystko stało się jeszcze gorsze.
   Do tej pory, w każdej chwili mógł przywołać obraz Dumbledora stojącego naprzeciwko na szczycie wieży i błagania, które wyzierało z jego niemal zawsze spokojnych oczu.Cały rok oszukiwał się, że jest w stanie zabić człowieka. Nie był. Próbował wiele razy i z każdym nieudanym ogarniało go niewypowiedziane poczucie ulgi. Już nie chodziło o to, że miał zabić samego dyrektora. Po prostu nie był w stanie odebrać komuś życia. Wtedy nie mógł tego zrobić. Teraz też by tego nie zrobił. Wtedy uważał to za swoją słabość. Teraz wie, że jeden jedyny raz, może i ze strachu, ale postąpił słusznie.
- Cokolwiek szykuje się w Hogwarcie, na pewno nas nie zaskoczy. - odezwał się znudzonym głosem.
- Nic nas nie może zaskoczyć ! - wykrzyknął Blaise. - Co nie, Theo ?
- Oczywiście. - przytaknął ochoczo. - Oprócz dziewczyn. - dodał i obaj wybuchnęli śmiechem.
  Draco posłał im surowe spojrzenie i odwrócił się  z powrotem do okna. Nadal był na nich wściekły z powodu wczorajszego wyzwania. Nie mogli wiedzieć co to za dziewczyna, ale to wyzwanie samo w sobie było głupie.
   Rozpoczęli tę grę na początku wakacji i od tej pory dawali sobie różne wyzwania. Za wykonanie jednego dostawało się 10 punktów. Stawka była wysoka, bo pod koniec roku tych dwóch, którzy przegrają, będzie musieć przebiec się po Hogwarcie w kolorowych slipkach. Mało oryginalne, ale jakże upokarzające. On postanowił sobie tylko, że na pewno nie będzie jednym z głównych bohaterów tego widowiska.

~~~

   W Wielkiej Sali panował ogólny harmider i jak zwykle wszyscy przekrzykiwali się nawzajem. Hermiona za to siedziała po środku stołu Gryfonów i z błogim uśmiechem delektowała się znajomymi odgłosami i otoczeniem. To była właśnie jedna z rzeczy, za którą tęskniła. Magia otaczająca ją w tym miejscu na każdym kroku, nawet w ludziach.
   Spojrzała na Harry'ego i Ginny po drugiej stronie stołu, którzy zawzięcie dyskutowali o tym, który model miotły jest lepszy. Ona osobiście nie widziała różnicy, ale wolała się do tego nie przyznawać. Potem rzuciła okiem na Rona i omal nie parsknęła śmiechem na widok jego miny. Znała ją, aż za dobrze i mogła z niej wyczytać, że Ron już nie może się doczekać, aż na stołach pojawi się jedzenie.
   Niestety musiał jeszcze chwilę poczekać, ponieważ najpierw jak zwykle miała się odbyć Ceremonia Przydziału. Drzwi Wielkiej Sali się otworzyły i wkroczyła przez nie Minerwa McGonagall prowadząc pierwszaków.
  Mimo, że teraz pełniła funkcję dyrektorki nie zrezygnowała z prowadzenia Ceremonii Przydziału, która w tym roku minęła dość szybko biorąc pod uwagę zamiłowanie Tiary do długich pieśni. W Gryffindorze było dziesięć nowych osób, a na stołach pojawiły się tak wyczekiwane góry jedzenia.
   Uczta przebiegała w naturalnym środowisku, co znaczyło, że względna cisza panująca podczas ceremonii, znów została zastąpiona odgłosami wszelkiej maści. Jednak, kiedy talerze i naczynia zniknęły ze stołów gwar zaczął stopniowo cichnąć, a gdy profesor McGonagall podeszła do mównicy na sali panowała już całkowita cisza. To zaskakujące, że chociaż była dyrektorem zaledwie od roku, budziła taki sam respekt i podziw, jak jej poprzednik.
- Cieszę się, że mogę was powitać, rozpoczynając tym samym nowy rok szkolny. - zaczęła swoją przemowę dość standardowo. - Witam wszystkich profesorów, a w szczególności nową nauczycielkę Obrony Przed Czarną Magią, profesor Luizę Smith. - wskazała na drobną blondynkę siedzącą obok Hagrida, co swoją drogą wyglądało dosyć komicznie. Profesor Smith wstała i ukłoniła się lekko, a w sali rozległy się brawa, jednak szybko ucichły i znów było słychać tylko głos dyrektorki. - Pragnę też powitać wszystkich uczniów ostatniej klasy, którzy zdecydowali się powrócić i dokończyć naukę. Ostatni rok nie oszczędził nikogo. Jedni stracili bliskich... Drudzy życie, a jeszcze inni już nigdy nie pozbędą się wspomnień potwornych widoków. Czas ten przepełniony był mrokiem i tlącą się pomiędzy nim nadzieją. Nadzieją, która przemieniła się w wiarę. Wiarą, która wygrała wojnę.
   Zamilkła na chwilę widząc, jak wielkie poruszenie wywołały jej słowa. Niektórzy mieli łzy w oczach i nieudolnie próbowali je zakryć. Chociaż było to tylko kilka zdań, obudziło we wszystkich wciąż tak żywe i bolesne wspomnienia. Nie chciała więcej rozdrapywać jeszcze nie zagojonych ran.
- Magiczny świat w końcu może cieszyć się spokojem, dlatego razem z dyrektorami dwóch innych szkół i ministrem magii postanowiliśmy, że dla uczczenia pamięci wszystkich, którzy polegli w walce, w tym roku odbędzie się w Hogwarcie Turniej Trójmagiczny. Mrok został pokonany, dlatego możemy prowadzić życie  wolne od ciągłego strachu i udowodnić tym samym, że nasi bliscy nie zginęli na marne.
   Przerwała i przez chwilę wszyscy patrzyli tylko po sobie zdziwionym wzrokiem, ale zaraz potem rozległy się oklaski.Uczniowie przyjęli tę nowinę optymistycznie mając nadzieję, że słowa profesor McGonagall okażą się prawdą i ten rok przyniesie upragniony spokój. Tylko Harry siedział z nieobecną miną mając przed oczami wydarzenia z ostatniego turnieju. Naprawdę ciężko było mu po tym wszystkim myśleć, że Turniej Trójmagiczny może przebiegać normalnie i być czymś radosnym.



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

A więc jestem z pierwszym rozdziałem :D
Chwilka minęła nim go napisałam, ale gdyby nie poprzedni zarobiony tydzień, pojawiłby się wcześniej.
Rozdział krótki, ale następny będzie dłuższy ;)
Piszcie, co myślicie, bo jestem naprawdę ciekawa :D
Basiabella


Rozdział 3 - Wewnętrzne Oko

"Kiedy umierasz, to problem wszystkich, tylko nie Twój" Cecelia Anhern ("Podarunek")     Pansy, która jako pier...